AKTUALNOŚCI WSPÓŁPRACA PARTNERSKA
Wymiana młodzieży Północ – Południe
Pomysł zainicjowania wymiany młodzieży pojawił się cztery lata temu, gdy podjęłam pracę w naszej szkole. W tym roku odbyła się jej czwarta odsłona. Grupa uczniów z Mazur przyjechała do nas na długi weekend Bożego Ciała. W planie mieliśmy kilka działań łączących młodych ludzi z dwóch tak odległych od siebie zakątków Polski. Nie obyło się bez przygód, a poniżej moja osobista refleksja o tej inicjatywie.
Gdy dwa lata temu żegnaliśmy jedną z szóstych klas, przyszła do mnie Julia Pytko i powiedziała, że chce mi coś podarować. Był to wykonany przez nią plakat – mój portret. Bardzo piękny, na którym sala lekcyjna wygląda jak zaczarowana kraina, a ja z rozwianymi włosami prowadzę lekcję. U dołu pracy widniał napis: Dla dobrej czarownicy – Pani Karoliny Musiał, która potrafi zmienić salę szkolną w magiczną krainę, w której mieszkają czarodziejskie czasowniki i niezwykłe neologizmy.
Często spoglądam na dzieło Julii, a w czasie ostatniej wymiany młodzieży PÓŁNOC-POŁUDNIE pomyślałam, że dziewczyna miała chyba wizję proroczą, ponieważ w jej trakcie działy się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a koleżanka zapytała mnie po jednej z naszych przygód: Co masz jeszcze w zanadrzu, wiedźmo?
DZIEŃ PIERWSZY
Wróćmy jednak do początku… W Boże Ciało od rana w szkolnej kuchni zamieszanie. Wraz z pomocnikami szykowałam poczęstunek dla grupy z Mazur, która miała niebawem nadjechać. Około 10:00 zadzwoniła do mnie pani Aneta Wereda (opiekunka), mówiąc, iż pojawił się mały problem, ponieważ zepsuł im się samochód i stoją 80 km przed Rzeszowem. Szybko pojechałam im naprzeciw i zabrałam część dzieciaków, by przewieźć je do naszej szkoły. Tymczasem biały busik został wzięty na hol i pomału miał dotoczyć się do Mogielnicy. Zdążyłam przywieźć część grupy i zaraz potem dostałam drugi telefon z informację, że stoją w Rzeszowie, ponieważ zatrzymała ich policja.
Nie będę zdradzać szczegółów, napiszę tylko, iż cała akcja trwała prawie 3 godziny. No tak, rachunek był prosty, jeden samochód się zepsuł, a tu zaraz trzeba wybierać się do Parku Sybiraków, a ja nie mam jak zapakować wszystkich uczestników. Z drżeniem serca wykonałam telefon do jednego z klasowych rodziców z prośbą o pomoc. Pani Buda-Ożóg od razu zgodziła się dowieźć dzieci na KONCERT JEDNEGO SERCA, JEDNEGO DUCHA.
-Uff – pomyślałam- jak to dobrze móc polegać na rodzicach wychowanków.
Dojechaliśmy na czas. W parku tłum, pogoda jak marzenie. Znaleźliśmy miejsce i mogliśmy wczuć się w nastrój koncertu, ale tak naprawdę momentem wyjątkowym okazała się chwila, gdy było już ciemno i wszyscy zapalili świeczki. To było naprawdę duże przeżycie ogarnąć wzrokiem zgromadzoną rzeszę ludzi z rozpalonymi płomieniami i usłyszeć śpiew wydobywający się z tysięcy gardeł. A może dusz i serc?
Po koncercie odwieźliśmy gości do szkoły. Nazajutrz czekała nas wyprawa na Tarnicę, więc przyszedł czas na szybkie pakowanie i przeanalizowanie mapy.
DZIEŃ DRUGI
Piątkowy poranek okazał się słoneczny, zatem i nastrój wszystkim dopisywał. Spakowani w góry wyruszyliśmy spod szkoły. Po dotarciu do Ustrzyk Górnych spotkaliśmy się z rodziną Szalachów. Pan Mirek był naszym górskim przewodnikiem. Po krótkim instruktarzu wyruszyliśmy na podbój najwyższego szczytu Bieszczad. No cóż, nie powiem, iż było łatwo, początek trasy okazał się dla mnie sporym wyzwaniem.
–Zbyt dużo jeżdżę samochodem – pomyślałam – przecież urodziłam się w górach, to niemożliwe, że tak męczy mnie to podejście.
Muszę nadmienić, iż moja klasa od razu wyrwała do przodu i do samego końca wyprawy stanowiła przednią straż naszej grupy. Wydawało się, iż nie mają problemów podobnych wychowawczyni. Gdybym złapała złotą rybkę, to moim życzeniem byłoby znów mieć siłę i energię zdrowych trzynastolatków…
Szczyt zdobyliśmy wszyscy. Piękne są nasze Bieszczady o tej porze roku. Zmęczeni wracaliśmy w dół, by zjeść obiadokolację i udać się do schroniska młodzieżowego. Pokoje szybko zostały rozdzielone. Wyczerpani poszli spać, a pozostali trochę harcowali w podgrupach. Przed północą schronisko spowiła cisza…
DZIEŃ TRZECI
Kiedy ranne słońce zajrzało zza zasłony, obudziłam chłopców, którym obiecałam wspólne zakupy. Wraz z panią Marzeną Bardzik powędrowaliśmy po aprowizację na śniadanie dla 30 osób. Bułek w sklepie na szczęście nie zabrakło. Zaopatrzeni wróciliśmy do schroniska, by przygotować jedzenie. Już w powrotnej drodze odwiedziliśmy Słodki Domek, tam jedni jedli lody, a inni pili kawę w doborowym towarzystwie. Około południa byliśmy pod szkołą. Mazurzy rozpoczęli próbę przed wieczornym występem w boguchwalskim MCK, a ja zrobiłam kurs do domu po synka, który nie wybaczyłby mi pominięcia go podczas zabaw z cyrkowcami. O 14:00 w szkole pojawiło się kilkoro naszych uczniów, którzy przybyli na warsztaty. Wspólnie bawiliśmy się i doskonaliliśmy nasze umiejętności pod okiem specjalistki, która parę lat temu zaraziła mnie pasją do cyrkologii. Na wieczór zaplanowałyśmy przedstawienie, więc przewieźliśmy sprzęty i dzieci, a raczej artystów CYRKU MAŁEGO, ALE DOSKONAŁEGO do Boguchwały. Rynek bardzo im się spodobał. Podziwiali eklektyczny spichlerz i otwartą przestrzeń, a nocą podświetlone fontanny. A samo przedstawienie? No cóż, mogłabym o nim długo pisać, ale to nie o moje refleksje tu chodzi. Poproszę dziennikarki, które je obejrzały, to może opowiedzą o nim z perspektywy ucznia. Po spektaklu wszyscy zostali zaproszeni do Klimatycznej na pyszny sernik i kawę (bądź herbatę), a potem to już odbywały się rozmowy w podgrupach. Mazurzy zapragnęli do Mogielnicy dotrzeć o własnych siłach, a że pogoda była wspaniała, a wieczór taki piękny, więc poszli piechotą…. Ja chwilę przysiadłam w towarzystwie nauczycielek, które niegdyś pracowały w naszej szkole. Miło było posłuchać ich wspomnień o mogielnickiej podstawówce. Jestem im bardzo wdzięczna, iż znalazły czas w sobotni wieczór i przybyły na występ mazurskiej młodzieży oraz za ich emocje i słowa, które padły po nim. Bardzo uradowała mnie także obecność uczennic, które parę lat temu opuściły naszą szkołę oraz rodziców naszych obecnych uczniów.
Kolejny dzień pełen wrażeń dobiegał końca. Równie zmęczona co szczęśliwa, późnym wieczorem wróciłam do domu. Nazajutrz miałam pożegnać przyjaciół z Krainy Tysiąca Mazurskich Jezior.
ROZSTANIA CZAS, CZYLI DZIEŃ CZWARTY
Świt znów słoneczny (na przekór burzowym prognozom) i jeszcze jeden kurs pod szkołę. Goście już porządkują salę, kończą śniadanie, a my-opiekunowie rozmawiamy o ostatnich dniach. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie, uściski, trochę łez i machamy na pożegnanie trzem samochodom.
Mazurzy do domu dojechali szczęśliwie (choć późno w nocy), a mi niedzielne popołudnie minęło nadzwyczaj spokojnie. W mojej głowie natomiast roiło się od wspomnień i myśli: że fajnie jest spędzać czas z młodzieżą, że na rodzicach uczniów warto polegać, że młodzi ludzie są twórczy i koniecznie trzeba to rozbudzać oraz wykorzystywać, że przyjaźń jest istotna, a zacieśnianie więzi niezwykle ważne, że czary wiedźmy to nieprawda, bo w pojedynkę, czarownice (nawet dobre:) nic nie zdziałają, ale razem możemy wszystko…